„Pragnę!”* – mówi Pan. Mówi to wyraźnie, sobie i innym. Taka jest Jego kondycja. Pomiędzy opuszczeniem a pragnieniem zachodzi związek; wskazuje on, iż Pan jest obrabowywany, odzierany. Jest do tego stopnia opuszczony, iż nie czuje już obecności Ojca, Jego misja również zaczyna tracić swoją bezpośredniość. Opuszczony przez Boga, wisi teraz na Krzyżu, szukając tego, co utracił. Gdy mówimy, że Syn żyje w jedności z Ojcem w Duchu Świętym, oznacza to, że On nigdy nie szuka swego, ale stale jest nastawiony na Ojca i Ducha; nigdy nie mówi do siebie, lecz do  Ojca w Duchu Świętym; niczego nie czyni z własnej woli, ale nieustannie czyni wolę Ojca w tymże Duchu. Obecność Ojca i Ducha jest zawsze dla  Niego jasnością, Ich towarzystwo jest bliskie, tak że ciągle dostrzega Ich wolę, cieszy się jej wskazaniami, pochyla się przed nią w miłości.

Teraz kiedy musi tylko cierpieć, to wszystko – wszystko to oznacza „Ojciec” i „Duch” – gdzieś ginie, razem z wszelkim sensem, radością i zadowoleniem, których doświadczał.  Żył w Bogu i z Boga. W swym opuszczeniu pozbawia się jakby własnego pierwiastka, jakim jest  boskość. Doświadcza teraz pragnienia ducha, pragnienia obecności. Tutaj słowa wypowiedziane podczas Ostatniej Wieczerzy nabierają o wiele większego znaczenia. On sam jest rozdanym chlebem, jest rozlanym winem. Jest odarty z siebie samego, aby być dostępnym w chlebie i winie. Jego obecność dla wszystkich w Sakramencie, a więc rzeczywista obecność Boga w Kościele, jest nabyta za cenę całkowitej samotności – oto Bóg opuszczony przez siebie samego. Opuszczenie jest tak głębokie, że domaga się ono dopełnienia, i to całkowitego, jak całkowite jest ukrycie Ojca i Ducha przed Synem. Człowiek „nie może się odnaleźć”, gdy zatracił przyzwyczajenia swego życia, ulubione sposoby myślenia, gdy nie może się zabrać do codziennych zajęć. To tak jakby duchowo wprowadził się do nowego domu; musi się najpierw dostosować do wszystkiego, jeżeli ma sobie dać radę z otoczeniem i z sobą samym. Tymczasem codziennie zajęcia Syna na ziemi były zakorzenione w wizji Ojca; wszystkie Jego ziemskie ludzkie związki, wszystkie rozmowy i wymiany były umiejscowione wewnątrz tej wizji. Ci ludzie teraz oddalili się od Niego, zapierając się Go i zdradzając, aż w końcu Go ukrzyżowali. To wszystko jednak byłoby do zniesienia przy doświadczeniu obecności Ojca. Gdy Ojciec też się cofa, Krzyż nabywa niezmierzonej goryczy. Teraz Cierpiący jest przepełniony pragnieniem, pragnieniem, które odpowiada natężeniu pustki, jaka jest w Nim i wokół Niego.

Wszystkie ludzkie słowa i kategorie zawodzą, gdy staramy się zrekonstruować choćby mglisty obraz pełni obecności Boga w niebie. Jest to pełnia ponad czasem, z możnością  dowolnego wkraczania w czas. W niebie Bóg jest wszystkim, wszystko do Niego należy. Jego ponadczasowa wieczność odpowiada nieskończoności Jego bytu. Syn z tej pełni pochodzi. Myśl o posłaniu Syna jest boska, naznaczona od początku wszystkimi znakami boskości: pojęcia, plan, przyzwolenia są wszystkie boskie. Syn na ziemi ma trudne zadanie pogodzenia pełnego, nieokaleczonego ludzkiego życia z boską naturą w taki sposób, że Jego misja pozostaje w pełni boska, ale równocześnie osiąga taką widzialność, że jest przejrzysta dla ludzi, którzy mogą kształtować według niej swoje życie. Ma za zadanie dokonać dzieł, które wkraczają w czas, są porywane przez czas, które zajmują miejsce im przyznane i nabywają sens, który jawi się człowiekowi jako zrozumiały, i który sprawia, że staje się on wrażliwy na bliskość nieba i obecność Boga. Syn spełnia to posłannictwo, staje się jedno z nim,  nie zapomina o nim nawet na chwilę. Jest ono dla Niego pokarmem na ziemi i więzią z Ojcem. W każdej godzinie rozpoznaje we własnej misji wolę Ojca.  Dla Niego te dwie rzeczy stają się doskonale jednym.  (…) Ludzie, którzy patrzą na Pana, nie mogą pojąć wielu Jego cudów i słów, inaczej niż jako spełnianie i uobecnianie woli Ojca.  A nawet, gdy most łączący niebo z ziemią nie jest tak widoczny, może on  być rozpoznany we wszystkim, co Pan czyni. Z niewidzialnych nici boskiej woli Syn tka swoją widzialną misję. I aby nasze oczy mogły się do niej przyzwyczaić, codziennie przydaje jej szczególnego oblicza, które odpowiada sytuacji i potrzebie dnia; w ten sposób umożliwia nam jej uchwycenie. I choć wiara nasza ukształtowana jest z wieczystej prawdy wiecznego Boga, są chwile, kiedy staje się na nią bardziej otwarta, gotowa przyjmować, rozumieć i dać się jej prowadzić. Syn korzysta z tych chwil i udziela im głębi, przynależnej do wiecznego życia. Teraz zaś opuszczony przez odwiecznego Boga, pragnie tego wszystkiego, co było. Doświadcza niewypowiedzianej pustki umierającego człowieka, który nie tylko musi unieść ciężar cierpienia, ale widzi, jak niknie to wszystko, co nadawało sens jego życiu. Jego życie zdaje się bezcelowe.

To ciemna noc Pana: ciemność znana tylko tym, którzy widzieli najsilniejsze światło; pragnienie, które jest próżnią wytworzoną przez odebraną pełnię. Nie jest to pozytywne pragnienie znane naszej słabej wierze, kiedy pragniemy większej wiedzy o Bogu, większej bliskości Boga, głębszego wnikania w Jego Prawdę. Takie pragnienie wyrasta z dopełnienia, które dopiero co się zaczyna: jest chęcią otrzymania więcej. Wiemy, gdzie szukać satysfakcji dla takiego pragnienia. To czego doświadcza Pan, jest pragnieniem negatywnym, pragnieniem odebranym, pragnieniem tego wszystkiego, co Mu zostało wydarte. Oto przerażający wymiar Jego nocy ciemnej , który sprawia, że woła „Pragnę!” Ale w tym słowie akceptuje On owo pragnienie, zwraca się ku niemu. To słowo wyraża Jego całkowite poddanie się własnemu losowi. A skoro On pragnął, my możemy być napojeni. Skoro On wyniszczył samego siebie, aż cała Jego tożsamość stała się niczym innym, jak tylko płonącą próżnią, my posiadamy Go w sobie jako Eucharystię.

W świetle tego słowa z Krzyża sakrament  Jego cielesno-duchowej obecności nabywa nowego wyrazu: Pan daje nam swe Ciało i Krew nie tylko jako pamiątkę, jako zachętę, jako dowód, że na Krzyżu posunął się tak daleko, aż do tego przerażającego pragnienia. Pozwala nam zażyle uczestniczyć w tajemnicy swego opuszczenia. To co nam daje, to nie jakaś rzecz, ale w s z y s t k o – rozdaje samego siebie, obciążonego tymi wiecznymi słowami, tymi słowami Boga-Człowieka z Krzyża. Czas nie powoduje ich więdnięcia; nie odbiera im ani konkretnego znaczenia dla Jego życia, ani ich zastosowania dla świata.  Jego pragnienie na Krzyżu jest dla każdej epoki, dla każdego pokolenia, dla każdej jednostki, dla każdego z nas. Gdy te słowa na Krzyżu zostały raz wypowiedziane do wszystkich, wszyscy są zaproszeni. W Eucharystii zaproszenie do Krzyża jest zaznaczone dyskretnie, jakby na drugim planie, ale niewątpliwie. Jeśli ktoś drugiemu mówi: „Pragnę!”, jest jasne, o co mu chodzi. Właściwie, nie da się prawie stwierdzić, czy Pan wypowiada to słowo do siebie samego, czy do kogoś innego – cierpiący tak przecież mówi. Ale słowo z Krzyża idzie dalej po uprzednio ustalonym toku znaczeniowym: każdy słyszący je może natychmiast na nie odpowiedzieć i stosownie zareagować. Może dać Pragnącemu się napić. W swym krańcowym opuszczeniu Syn jest upokorzony jak żebrak, który prosi o najprostszą rzecz, jaką można sobie wyobrazić – o szklankę wody. Odpowiadając na tę prośbę człowiek zostaje wyniesiony do poziomu Krzyża, aby nawiązać dialog podobnego z podobnym.

Równocześnie to słowo wypowiedziane z Krzyża przez najbardziej upodlonego z ludzi pozostaje słowem m o d l i t w y.  Obecność eucharystycznego Pana  w nas wytwarza wzajemną otwartość, w której każde nasze słowo, wypowiedziane cicho lub głośno, czy też każda myśl, odnosi się nie tylko do nas, ale też do Niego. Pan na Krzyżu chciał, by to tak właśnie było. Wypowiedział to swoje pragnienie do siebie i do nas, na chwilę likwidując wszelką różnicę  między sobą i nami, abyśmy lepiej zrozumieli, czym jest Jego obecność; abyśmy dostrzegli tę część Jego misji, którą umieścił w swojej obecności – mianowicie krańcowe cierpienie. To właśnie sprawia, że Jego wezwanie do apostołów, zaproszenie do naśladowania jest tak nieubłagane. „Pójdź za mną!” – rozumie się: na Krzyż, w opuszczenie, ku ostatecznemu pragnieniu.


*Jest to fragment książki Adrienne von Speyr pt. Kreuzeswort und Sakrament, Johannes Verlag, Einsiedeln 1957. Przekład z wersji angielskiej: The Cross, Word and Sacrament, Ignatius Press, San Francisco 1983. Tłumaczył W. Giertych OP. Tekst został umieszczony w miesięczniku “W drodze”, nr 6 (190), rok 1989. Przepisałam tutaj obszerne fragmenty z tego, co wydało „W drodze”. Mam nadzieję, że ten tekst pomoże Wam w głębszym spotkaniu z Panem w czasie Trzech Świętych Dni.